sobota, 14 marca 2015

Bardzo spóźniony "świąteczny" post / Z zakamarków mojej duszy.

Witam Was serdecznie! 

Szczerze przyznaję - na dodatek z wielkim smutkiem - ten wpis miał powstać dobre dwa (trzy) miesiące temu. Niedawno, kiedy przeglądałam poszczególne przemyślenia, doszukałam się fotorelacji wigilijnej w rodzinnym domu. Ten kto dobrnął do końca, zauważył dopiskę, że pojawi się post podejmujący podobną tematykę. W tym wpisie miałam poruszyć wątek idealnych świąt. Może użyłam nieodpowiedniego i nie na właściwym miejscu słowa. Chodzi mi o własne wyobrażenie świąt w kręgu swojej miejmy nadzieję rodziny, jaką chciałabym założyć w przyszłości. Innymi słowy, bardziej prostymi - wyobrażenie świąt w przyszłości według własnych przemyśleń.

Przede wszystkim, już na wstępie zaznaczę - kolejny rok, kiedy nadchodzi bożonarodzeniowy czas, mam wrażenie, że nie jestem do końca obecna duchem w otaczającej mnie rzeczywistości. Wydaje mi się, że istnieją dwie wersje mojej osoby. Pierwsza to obecna i zmaterializowana w gronie rodzinnym w wymiarze teraźniejszym. Zaś moja druga wersja pędzi marzeniami do tego co jeszcze niezaistniałe, nie mające w żadnym wypadku punktu odniesienia. Ponieważ tego po prostu nie ma. Jest to wyłącznie moja wyobraźnia, w której kotłuje się sporo przeróżnych myśli. A w czasie tych świąt jest ich znacznie więcej, całe szczęście, że są to chociaż pozytywne oraz ciepłe refleksje.. Zatem dzisiaj chciałabym opowiedzieć Wam o tym, jak oczami wyobraźni wyglądają moje święta...



Kilka słów z Pamiętnika . .

***

"Dobrych kilkanaście lat do przodu. Rok 20XX. .. Zapewne jestem przed 30 - tką. Mam dwójkę wspaniałych dzieci, trzecie zaś w drodze. Mieszkamy w przytulnych czterech ścianach domku piętrowego. Skromnych czterech ścianach, choć klasycznie i dość nowocześnie urządzonych. Na pewno nie okupujemy centrum miasta, co prawda, troszkę trzeba poświęcić czasu, aby przedostać się do głównego hipermarketu czy galerii. Ale tak jest dogodniej dla nas, bezpieczniej. 

Czas świąteczny jest wyjątkowym i podniosłym czasem. Decybele i tony wypowiadania się członków rodziny rosną diametralnie, każdy czegoś chce, ma pragnienia, czy nie może uporać się z rozstawieniem choinki w salonie. Tutaj ewidentnie dostrzegamy podział obowiązków. 
Mąż mocuje się z świątecznymi lampkami, musi skakać pod sufit, bo dzieci biegające wokół choinki nie dają mu spokoju. Rodzinka troszku się denerwuje, ale jest w pełni świadoma, że wnet wszyscy usiądziemy przy stole i nastanie chwila spokoju (Właśnie, do czasu!) Kiedy mąż już upora się ze świątecznymi dekoracjami, czas najwyższy oporządzić główne danie wieczoru - rybę. 
Niestety, jestem wrażliwą osobą (w dzieciństwie to wujek kupował i przygotowywał rybę do procesu długiej agonii. Ja w tym czasie potulnie i pokornie jak pielęgniarka asystowałam obok. Nadawałam ostatniego namaszczenia rybkom). W związku z tym, że nie mogłabym podnieść ręki z nożem, ten krok należy do męża, na pewno w ten sposób nie targnęłabym się na własne życie. Jeszcze bym więcej krzywdy zdziałała aniżeli pożytku. 

Na cały dom roznoszą się przeróżne zapachy, w piekarniku puchnie i nabiera formy placek, na blatach kuchennych porozwalane są składniki - morduję się od poranka z warzywami i owocami, dbam oto, aby były równo pokroje w kostkę. Ostatnią rzeczą o jakiej marzę dzisiejszego dnia jest to, żeby dzieciaki zadławiły się. 

W tle domowego rozgardiaszu leci cichutka świąteczna muzyka, która umila nam popołudnie pełne pracy po pachy. Dzieci w tym czasie tworzą potajemnie obrazki, tworzą wyjątkowe laurki dla całej rodziny. Czują się zaszczycone, że i one mają udział w tych wielkich przygotowaniach. 
Wszystko wokół nas tętni własnym rytmem. Udziela nam się serdeczna atmosfera, mimo, że wszyscy są zaabsorbowani swoimi zajęciami. 

Najważniejsze, że jesteśmy razem. To musi być wspaniałe uczucie - w sumie to zdecydowanie i konkretnie powiem, takie właśnie jest. Jestem dumna, że obok mnie są najważniejsze osoby w moim życiu. Oczywiście po cichutku chlipię, wycierając szybko łzy w rękach fartucha, ponieważ przybiega do mnie dziecko z kolejnym odkryciem. Jestem szczęśliwa, że jest niezwykle aktywne, w porównaniu do mnie ma siły ganiać po pokojach i tworzyć swoją sztukę. Zaraz podbiega kolejne i zaczyna się.. Dzieciaki robią coraz większy hałas, mąż walczy z rybą, kończąc porządki po szafkach, stołach i dywanach, stara się zebrać dzieci do kupy, ale nie ma z nimi absolutnie żadnych szans. Patrząc na nich, zaczynam się śmiać. Całe szczęście, że już wszystko gotowe, potrawy pachną znakomicie, choć szczerze mam obawy, czy aby nikogo nie potruję, to dopiero by było. Jeszcze brakuje mi nocnego wydzwaniania po lekarzach, tłumacząc się z własnej głupoty i niedopatrzenia w proporcje zużytych składników. Ostatni raz przecieram brudne dłonie o rowek ścierki. Jestem zadowolona ze swoich poczynań. Myślę, że misja została wykonana pomyślnie.. 

Atmosfera wokół zmienia się. Dzieciaki już nie biegają, czyżby Mąż zamknął je na cztery spusty, żeby przez chwilę siedziały cicho? Możliwe, ale teraz udaję się do sypialni, wybieram odświętną sukienkę, rozczesuję włosy i nakładam delikatnie makijaż. Zaraz słyszę płacz córeczki, jak to mama, reaguję natychmiastowo. Wybiegam z pokoju, zatrzymuję się w progu malutkiej sypialni, która należy do naszej księżniczki. Widzę jak biedna mocuje się z kokardą, nie potrafi jej upiąć we włosy. Ewidentnie jest bezradna. Nie poprosi mnie wprost o pomoc - ah, ta jej kobieca duma! Podchodzę, siadam na brzegu jej łóżka. Chwytam jej spinkę, wyjaśniam co ma z nią uczynić, instruuję. I moja dama staje się jeszcze piękniejsza. 
Kiedy tak rozczulam się widokiem dorastającej panienki, słyszę nawołujące mnie dźwięki - "kolacja już stygnie na stole". Mąż już z synkiem czekają. Słyszę tylko " Mama, mama, ale mam piękną muchę pod szyjką". Nic więcej nie trzeba. Mój mały mężczyzna poruszył mnie do reszty. Mąż widząc moje rozmarzenie obejmuje mnie w pasie, cmoka najdelikatniej jak potrafi w policzek, na co dzieci z lekkim grymasem i ukłuciem zazdrości próbują nas wyswobodzić z silnych ramion Męża.. Widząc swoje marne szanse, postanawiają się w Nas wtulić. A nad nami, gdzieś na niebie spada Pierwsza Gwiazda.. Czas najwyższy rozpocząć wieczerzę. Jeszcze tylko otworzę drzwi, słysząc donośną wymianę zdań rodziców .."


***

Dawno nie pisałam. To prawda, nie mam tego polotu, lekkości pod palcami, ale nieustająco czuję, przeżywam, przede wszystkim widzę. Moją przyszłą historię (choć może wydawać się, że chciałabym ją widzieć w takiej postaci). Nie jestem w żadnym razie prorokiem. Myślę, że najwłaściwszym określeniem byłoby - jestem po prostu marzycielką. Nieustająco. Ale wierzę, że taki dzień zagości w moim życiu. Nie wiem jak Wy, ale mnie dość często i to zdecydowanie! zdarza się myśleć. O tysiącach rzeczy. Gdzieś nawet wyczytałam, że od intensywnego myślenia można umrzeć, Czy to jest prawda? Pewnie trafiłam na niewiarygodne i bezpodstawne źródło, a nie trudno też oto.

W każdym razie, każdy z nas (tak sądzę), ma jakiekolwiek przemyślenia o swojej przyszłości. Czy to kwestia ukończenia studiów, rozpoczęcie intensywnej kariery, podjęcia się pracy wymarzonej, dobrze płatnej, a najlepiej to bez wysiłkowej ale dającej pełną satysfakcję.. Marzenia potrafią, mogą być codziennością. Mogę się zgodzić ze słowami - marzenia nas uskrzydlają, są naszym motorem, nadzieją na kolejny nowy dzień. Są jak powietrze, bez którego nie możemy się obejść. Jest nam on niezbędny. Tak samo jest z marzeniami.  I ja mam marzenia. Dziw, że nie dotyczą sfery materialnej, chociaż i takie znajdą się na mojej liście, ale są drobne, wręcz błahe, żałosne i nic nie wnoszące w to kim jestem, staje się, jaka będę w przyszłości i co w niej będę robić. Ważne jest to, aby mieć swoje priorytety, cele, dążenia. Mając takie marzenie w garści .. to jakbyś trzymał/ała niewinnego słowika w ręku. Tylko od Ciebie zależy czy dana mu będzie wolność. Innymi słowy, Ty jesteś Panem/ Panią swojego losu. Owszem, bliscy, Twoje najbliższe otoczenie mogą lub mają wpływ na Twoją codzienność. Ale Ty operujesz dryfującym statkiem. Także zachęcam Cię, miej marzenia i czyń tyle, ile możesz z siebie dać. Bo brać, sądzę,że każdy potrafi, to nie jest wybitnie skomplikowana czynność. A na koniec dodam, marzeń, jakiekolwiek by one nie były, nikt Ci nie może ich odebrać. One żyją w Tobie, są jak kiełki, które puszczają na wiosnę. W miarę rosnącego apetytu, zwiększonego zaangażowania, kiełkują, pęcznieją po prostu jawiąc się w Twojej codzienności.. Bo za spełnionym marzeniem pojawia się Szczęście, Radość, bezpieczeństwo..
Zatem chyba nie muszę Ci mówić, ile marzeń uchwyciłam w tym kawałku herbacianych myśli ..?

Czy ten post był świąteczny? Teraz nie jestem już tego taka pewna :)